W życiu człowieka zdarzają się momenty, kiedy musi on zmierzyć się ze sprawami większymi niż on sam. Jeśli ma tyle szczęścia, czasem wystarczy telefon lub długi wieczór z przyjacielem, aby sprawy nagle wydały się prostsze, aby zrozumiał, że wszystko przemija. „Przyjaciołom” to album o tym, co pozostaje, kiedy wszystko inne legnie w ruinie, kiedy jedyne, co da się jeszcze powiedzieć, to płytkie „o kurwa”.
Halo? Czy mnie słyszycie? Tak, mam dla was album, ale nie jest to tylko album – to konfesja, zwierzenie, głęboko osobisty i być może niepotrzebny wywód. „Przyjaciołom” to panegiryk na cześć paradoksu przyjaźni samej w sobie – relacji tak często jednostronnej, ulotnej chwili ukojenia, momentu wytchnienia przed burzą czasu i nieuniknionego potem, choć z pewnością złagodzonego cierpienia.
Cała płyta jest jednak swoistym żartem, intrygą i pośmiewiskiem trywialnych i absurdalnych, pierwotnych uczuć. Każda piosenka zaczyna się od perspektywy humorystycznego szaleństwa, aby potem zazwyczaj popaść w desperację, rozpaść się w żalu. Ta muzyka nie nawołuje do nadziei – jest chłodnym zaproszeniem do zmierzenia się z nieznośną faktycznością życia, aby nauczyć się z niej po prostu śmiać, choć niekiedy przez łzy.
W końcu zdajemy sobie sprawę, że opisywani tutaj przyjaciele nie są zwykłymi postaciami z naszej przeszłości; są echem naszych własnych zmagań, naszego załamania i być może, w jakiś pokręcony sposób, jedyną prawdą, której możemy się trzymać w świecie, który nie oferuje odpowiedzi, a jedynie daje nadzieję na samotność wśród ludzi